Kilka interesujących tytułów
pojawiło się tej jesieni w polskich kinach. Chciałbym zacząć od filmu „Ciężar”, który został zaprezentowany
na Festiwalu Filmów Koreańskich we
Wrocławiu. Jest to bardzo smutna opowieść o garbatym pracowniku zakładu
pogrzebowego. Dostrzegając wokół beznadziejność Jung (główny bohater) ucieka w
świat swoich malarskich wizji i fantazji gdzie stopniowo traci poczucie
realności. Czy to poczucie realności w świecie nastawionym na spełnianie
egoistycznych zachcianek, szybkiego zaspakajania namiętności jest
satysfakcjonujące dla wszystkich - w szczególności osób skazanych egzystować na
marginesie społeczeństwa? Należy tu wspomnieć, że Jung ma również brata, który
nie może pogodzić się ze swoją seksualnością.. Reżyser filmu - Jeon Kyu-hwan w
wyjątkowo pesymistyczny i drastyczny sposób udziela odpowiedzi, prowadząc
historię do dramatycznego zakończenia. Nie sposób jednak nie zgodzić się z
niektórymi stwierdzeniami padającymi z ust bohaterów, pomimo, że bywają
wyjątkowo niewygodne i bolesne. Całość tworzą piękne zdjęcia i kilka
wyjątkowych scen, które na długo zapadają w pamięci.
"Ciężar" Reż: Jeon Kyu-hwan , Korea Południowa 2012 r.
Z mrocznego świata Korei
Południowej przenosimy się na mroczną prowincję Belgii, a dokładniej na
flamandzką fermę bydła, na której główny bohater filmu „Głowa byka” Jacky Vanmarsenille prowadzi nielegalny handel
środkami dopingującymi. Reżyser Michael S. Roskam nominowanego do Oskara filmu
w umiejętny sposób łączy ze sobą sensacyjną fabułę z przejmującym obrazem
tragicznego losu Jacka, na którym ciąży trauma z dzieciństwa. Muskulatura i
powierzchowna brutalność to jedynie przykrywki do jego zagubionego wnętrza
poszukującego miłości i zrozumienia. Film do dnia dzisiejszego zobaczyć można
na kanale alekino+, do czego zachęcam.
"Głowa byka" Reż. Michael R. Roskam, Belgia 2011 r.
Następną ciekawą propozycją tej
jesieni był wyśmienity film szwedzkiego reżysera Rubena Östlunda „Gra”. Ten bardzo mocno zaangażowany
thriller z elementami dramatu społecznego, porusza tematy nierówności
społecznych i rasowych, ale robi to w sposób bardzo dwuznaczny, nie opowiadając
się po żadnej stronie. W inteligentny sposób podważa mit „doskonałej
organizacji społecznej” i podejmuje dyskusje z tzw. poprawnością polityczną. Trzej
chłopcy spacerujący po galerii handlowej stają się ofiarami grupy innych
czarnoskórych chłopców prowokujących ich do wyjaśnienia sprawy rzekomej
kradzieży telefonu.
Pozwalają się wciągnąć w grę, która prowadzi do dręczenia
psychicznego, a kolejne odsłony poniżania kontrastują w filmie Östlunda z
wątkiem kołyski w przejściu wagonu kolejowego. Początkowo nie powiązane ze sobą
historie, z biegiem czasu otwierają nowe pola interpretacji, żeby ostatecznie
znaleźć wspólny mianownik, jakim jest wielowątkowa metafora współczesnego
modelu społeczeństwa. Jak dla mnie jest to jeden z lepszych filmów jakie miałem
okazje ostatnio zobaczyć.
Na trzeciej edycji American Film Festival nie miałem
szczęścia do powalających tytułów, ale wśród nich znalazł się film
zaspokajający moje oczekiwania. „Postrzeganie
obiektów ruchomych” Westona Curie to film eksperymentalny prezentowany w
sekcji On the Edge. Ciężko w tym
przypadku opisać treść fabuły, bo to, jak została pokazana wymyka się wszystkim
klasycznym odczytom. Reżyser w niekonwencjonalny i ciekawy sposób połączył ze
sobą cztery historie, które otwierają szerokie pola interpretacji.
Zaangażowanie widza i swobodne łączenie wątków staje się istotą w tworzeniu
sensów i znaczeń. Nie jest to jednak film dla szerokiej publiczności, o czym
można było się przekonać podczas projekcji. Większość widzów zmęczonych galopem
luźno połączonych obrazów postanowiło zrezygnować z tej emocjonalnej i
wizualnej łamigłówki. Dla mnie było to doświadczenie porównywane do filmowego
śnienia - uwolnione od racjonalnego myślenia, tajemnicze i hipnotyczne.
"Postrzeganie obiektów ruchomych" Reż. Weston Currie, USA 2012 r.
Po długich oczekiwaniach nadszedł moment i gotowość
do zmierzenia się z ostatnim obrazem Béla Tarr - „Koń turyński”, który jak przyznał na festiwalu w Berlinie jest
zwięczeniem filmowej kariery. Od samego początku widz wprowadzony zostaje w
surowy świat oddalonej od cywilizacji zagrody, w której prowadzą swoje
uporządkowane życie ojciec z córką. Natura dyktuje tutaj rytm dnia, a ściśle
określony porządek obowiązków zbliżonych do rytuału (jak chodzenie po wodę,
zaprzęganie konia, jedzenie i praca) staje się gwarancją przetrwania. W tym
ascetycznym porządku zaczyna rodzić się irracjonalny niepokój, gdy wiatr nie
ustaje za oknem, a domownicy przestają słyszeć korniki w drewnie... Te na pozór
błahe i nic nie znaczące sygnały z czasem nabierają większego znaczenia, stając
się zapowiedzią nadchodzącego końca. Reżyser nie usiłuje tłumaczyć czym jest
spowodowany ten powolny rozpad, co czyni film bardziej tajemniczym. Jak zauważa
Anna Tatarska: „Skrajna lakoniczność języka filmowego, niechęć do słów,
zwyczajowe ograniczenie fabuły i redukcja świata przedstawionego rodzą
atawistyczną potrzebę dopowiedzenia, dookreślenia – to, co nienazwane,
wymykające się etykietkom, kanonom i definicjom często staje się źródłem
wewnętrznego niepokoju. Kusi więc podróż do krainy misternie wyrzeźbionych
metaforycznych interpretacji i poszukiwania ukrytej w filmie złożonej
symboliki.”* Warto więc dać się ponieść temu obrazowi, a przede wszystkim
poczuć niepowtarzalną atmosferę, którą udało się stworzyć reżyserowi „Konia
turyńskiego”.
"Koń turyński" Reż. Béla Tarr, Francja, Niemcy, Szwajcaria, Węgry 2011 r.
[* KOŃ TURYŃSKI , Anna
Tatarska, Koń turyński, „Kino" 2012, nr 3, s. 68 ]
autor: Mariusz T.