Maja Kleczewska powraca do Teatru
Jana Kochanowskiego w Opolu w wielkim stylu. Widać to już w sposobie kreowania
scenografii, która po raz pierwszy na deskach opolskiego teatru przemyślana
jest perfekcyjnie i stanowi ważny element w tworzeniu atmosfery katastrofy. To
właśnie ta nieokreślona katastrofa w nieokreślonym czasie staje się punktem
wyjścia przedstawienia. Na scenie widzimy ludzi, którzy ją przeżyli. Uwięzieni w
podziemnym garażu stają przed własnymi
lękami, obsesjami, pragnieniami – a przede wszystkim przed samym sobą. Najsilniejsze
wątki dramatyczne umieszczone zostają przez reżyserkę w pojedynczych scenach
budujących dość skomplikowane a czasem wręcz niemożliwe relacje między
postaciami. Przy tych bezlitosnych zbliżeniach, na naszych oczach kreuje się świat
niemocy i chaosu. Wypowiadane przez nich słowa zamieniają się w jałowe zbitki
nic nie znaczących schematów lub beznamiętnie wygłaszanych idei. W tym poczuciu
zagrożenia język przestaje być użyteczny. Zawodzi, rani i wprowadza jeszcze
większe szaleństwo. Jedynie w nielicznych momentach konwulsyjnego tańca,
przebywający ze sobą ludzie tworzą coś na kształt wspólnoty. Wspólnym
mianownikiem staje się również poszukiwanie miłości, ale niestety ona żyje
tylko w wyobrażeniach, we wzniosłych słowach, które straciły znaczenie. Miłość
jest gdzie indziej o ile w ogóle istnieje. Postaci Kleczewskiej kurczowo chwytają
się wyuczonych automatyzmów, które
powodują niezrozumienie drugiego człowieka. Jak w scenie małżeńskiej rozmowy,
gdzie On wygłasza płomienne ale równie banalne manifesty miłosne, próbując dać
Jej dowody w postaci zaborczych uścisków a Ona z wykrzywioną z cierpienia twarzą
powtarza do niego „idź spać”. Scenę kończy morderczy taniec. Innym razem w
przejmująco okrutnej scenie jesteśmy świadkami chorych i zniekształconych
relacji kalekiej córki i znerwicowanej matki. Współżycie ze sobą zostało przez
matkę zaplanowane w kilku sztucznych, łatwych i mających przynieść ukojenie
gestach, jak zaśpiewanie piosenki , które powodują jeszcze większą
przepaść. Brak czułości przeradza się w jeszcze większą potworność.
W tych
pojedynczych scenach Kleczewska tworzy wyjątkowo poruszające i dramatyczne
sceny, które należą do każdego z nas. Obnaża okrutny charakter tych mechanizmów
i pobudza do zastanawiania się. Współczując scenicznym postacią, współczujemy jednocześnie
sobie, bo to właśnie My. Teatr Kleczewskiej jeszcze raz udowadnia, że to
miejsce głębokich obserwacji i przykrych refleksji, ale dlatego tak
mocno porusza. I choć samo przedstawienie miewa słabe momenty i chwilami ociera
się o banał, w ostatecznym rachunku można napisać, ze to rzecz obowiązkowa do
zobaczenia. Jest w tym przedstawieniu naprawdę sporo świetnie zagranych scen,
które bardzo mocno zapadają w pamięć.
Teatr im. Jana Kochanowskiego, reżyseria: Maja Kleczewska, scenariusz: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski, scenografia: Marcin Chlanda, dramaturgia: Łukasz Chotkowski, kostiumy: Konrad Parol, światło i video: Wojciech Puś, Obsada: Zofia Bielewicz, Aleksandra Cwen, Arleta Los-Plawszewska, Grażyna Misiorowska, Marta Nieradkiewicz, Justyna Paradzińska, Ewa Wyszomirska, Sylwia Zmitrowicz, Adam Ciołek, Andrzej Jakubczyk, Marcin Kowalczyk, Maciej Namysło, Dawid Ogrodnik, Krzysztof Raczkowski, Łukasz Schmidt, Krzysztof Wrona.
* Zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Jana Kochanowskiego w Opolu.
autor:Mariusz T.