niedziela, 2 listopada 2014

WYCINKA HOLZFÄLLEN /Thomas Bernhard/ Reż. Krystian Lupa


„Wycinka” Thomasa Bernharda w chwili jej wydania, wywołała w wiedeńskim środowisku wiele kontrowersji, stała się legendą i do dziś nie straciła aktualnego komentarza na temat sztuki i życia artystycznego. To książka wymierzona przeciwko zakłamaniu i sztuczności, obnażająca mieszczańską hipokryzję podczas „artystycznej kolacji” w domu Auersbergerów.  Kolacja jest  wydana na cześć podstarzałego aktora Teatru Burgtheater (w przypadku Lupy - Teatru Narodowego). Kiedy ten się spóźnia, w salonie, gdzie znajduje się cała śmietanka wiedeńskich elit, rozpoczyna się spektakl konwenansów, megalomanii, obłudnych komentarzy i plotek. Opisuje to wszystko, zaproszony na wieczór były przyjaciel- alter ego Bernharda, relacjonujący z „uszatego fotela” wszystkie wydarzenia, nie pozostawiając na wybitnie artystycznym towarzystwie ani jednej suchej nitki. Monolog alter ego pisarza przesiąknięty jest frustracją, wściekłością i ironią. Z godziny na godzinę towarzystwo robi się bardziej wylewne. Czy obcowanie ze sztuką było dla nich procesem wartościowym i wzbogacającym? Nauczyli się „bywać”, ich charaktery sparszywiały, stworzyli zamknięty krąg ludzi małych, wyniosłych i aroganckich. Przepełnieni sztucznością odgrywanych pozorów, pogubili ideały na bankietach i licznych wydarzeniach towarzyskich. Jeżeli jeszcze czegoś poszukują to jedynie straconego czasu i możliwości, które już nigdy nie wrócą. Nie szczędząc sobie obraźliwych uwag, z każdym następnym kieliszkiem- kłują się jadem, jak owady wpuszczone do małego terrarium. I nie wynika to z chęci przetrwania, lecz jedynie z pustki, jaką w sobie noszą. 

Krystian Lupa stworzył w Teatrze Polskim przedstawienie wyjątkowe. Jego wizja książkowego monologu, przyjaciela rodziny Auersbergerów, podzielona zostaje na wszystkich uczestników „artystycznej kolacji”. Sandacz balatoński nie zostanie zjedzony o zaplanowanej przez Panią domu porze, gdyż aktor, na którego wszyscy czekają spóźni się. Salon z niedoszłymi artystami, znawcami literatury oczekującymi na  aktora, wypełni się dymem tytoniowym i wspomnieniami na temat śmierci Joany Thul. Maja Auersberger (w tej wybitnej kreacji Halina Rasiakówna) z gracją i wyuczonym przez lata wdziękiem zaprasza do salonu kolejnych uczestników. Wśród nich jest Jeannie Brillroth (Ewa Skibińska) żyjąca w przeświadczeniu, że jest obecnie najlepszą pisarką i „poszła o krok dalej niż Virginia Voolf”. To postać zawieszona w swojej melancholii i samouwielbieniu, usiłująca za wszelką cenę zaistnieć niezbyt wyszukanymi dygresjami i pytaniami. Jej niedoszły wdzięk rozmywa się między zawieszeniem na kanapie, a kolejną próbą wzniesienia się na intelektualne wyżyny. Na artystyczną kolację zaproszona jest Annie Schreker „austriacka Gertruda Stein”, przedstawiciele młodego pokolenia Joyce (Adam Szczyszczaj) oraz James (Michał Opaliński), którzy jak opisywał Bernhard przyjeżdżają do Wiednia z wielkimi nadziejami na sukces, a mizernieją jak większość. W mieście, które kusi możliwościami i tylko czeka na ich upadek. Lupa w przedstawieniu poszerza ich spojrzenie o dodatkowe sceny (których w książce nie ma) nagrane w kuluarach. Ich podstawowym zmartwieniem jest myśl, o tym jak szybko zaistnieć w artystycznym świecie. 


Są w końcu gospodarze tego upiornego wieczoru - Maja Auersberger – Pani domu w dosłownym tego słowa znaczeniu, zabawiająca przybyłych gości i pieczołowicie dbająca o „dobry nastrój”. Opanowała do perfekcji sposób mówienia i zestaw sztucznych konwenansów. Jej próby arystokratycznego zachowania unoszą ją nad ziemią salonu – miejsca, z którego uczyniła martwą scenę swojego towarzyskiego przedstawiania. Jest jej mąż – Gerhard Auersberger (Wojciech Ziemiański), gnuśny i cyniczny muzyk nie stroniący od mocniejszych trunków, w aktach niekontrolowanych wybuchów frustracji obraża przybyłych gości. Jest w końcu aktor Teatru Narodowego (Jan Frycz) upojony własnym sukcesem  Ekdala ze „Złotek Kaczki”. Jego megalomania  roznosi się po całym salonie, nikt nie zostaje dopuszczony do głosu- Aktor przemawia. Rola Jana Frycza porywa, a świadomość, że występuje gościnnie i przyjechał właśnie z Teatru Narodowego z Warszawy, dodaje pikanterii. „Aktorzy Burgtheater to drobnomieszczańskie kukły, które nie mają najmniejszego pojęcia o sztuce teatralnej i które z Burgtheater dawno zrobiły przytułek dla swojego nieuleczalnego dyletantyzmu”  - pisze Thomas Bernhard. I rzeczywiście, długie monologi Aktora irytują i śmieszą, doprowadzając spektakl do granic absurdu. Aktor przemawia. Razem z innymi uczestnikami „artystycznej kolacji” słuchamy pełnych patosu opowieści, jak powstawała rola Ekdala. Każde kolejne słowo samouwielbienia rodzi następne. Aktor przemawia. Z proscenium przygląda się temu „przedstawieniu” i komentuje je Thomas Bernhard (Piotr Skiba) wymierzając w kierunku salonu zjadliwe komentarze. Przyjął zaproszenie na ten wieczór, żeby skonfrontować się z ludźmi, których kiedyś darzył sympatią i podziwiał. Dostrzega w nich teraz jedynie zakłamany cień, tego co wcześniej znał. Ludzi, którzy kiedyś podobnie jak on chcieli tworzyć i zbliżać się do „piękna” sztuki, obecnie niszczących wszystko na swojej drodze - konformistycznych i wyjałowionych snobów. 

zdjęcia: Teatr Polski
Krystian Lupa stworzył przedstawienie wybitne pod każdym względem. Ironizuje środowisko artystyczne z ogromnego dystansu, ale nie kończy na całkowitym jego wyśmianiu. Scenografia stanowi równorzędny element do tego co dzieje się na scenie. Wszystko wydaje się być dopięte na ostatni guzik. Spowolniona druga część przedstawienia hipnotyzuje. Bolero chwyta za serce. Bez wątpienia jedno z lepszych przedstawień jakie ostatnio widziałem.  


Teatr Polski - Reżyseria, adaptacja, scenografia, : Krystian Lupa, kostiumy: Piotr Skiba, oprawa muzyczna: Bogumił Misala, video: Karol Rakowski i Łukasz Twarkowski. Występują: Piotr Skiba, Halina Rasiakówna, Wojciech Ziemiański, Marta Zięba, Jan Frycz, Ewa Skibińska, Bożena Baranowska, Andrzej Szeremieta, Adam Szczyszczaj, Michał Opaliński, Marcin Pempuś, Anna Ilczuk, Krzesisława Dubielówna 

sobota, 8 lutego 2014

Jesienna sonata [1978] - Reż. Ingmar Bergman

Ingmar Bergman jest przykładem reżysera, którego twórczość jest bez wyjątku ponadczasowa. Jego filmy nie straciły na sile przekazu i niczym Szekspir nadal króluje na piedestale największych. Porusza, fascynuje i zmusza do myślenia. Ciężko sobie dziś wyobrazić historię kina bez tego reżysera. Pozostawił po sobie ogromny dorobek filmowy i teatralny – ponad 40 filmów i 140 przedstawień teatralnych. Zamiłowanie do teatru za każdym razem – mniej lub bardziej – przenikało na grunt dzieł filmowych. Jednak nie ta ogromna ilość ma wpływ na to, że jest zaliczany obecnie do klasyków - choć na pewno nie pozostaje to bez wpływu. Świadczy o tym jego niesłychana wrażliwość i erudycja.


„Jesienna sonata” z 1978 roku zalicza się moim zdaniem do jednych z lepszych filmów jakie do tej pory widziałem. Psychologiczna wiwisekcja relacji matki i córki obnaża przed widzami najbardziej czułe zakamarki ludzkiej psychiki. Każde wypowiedziane słowo, podczas licznych rozmów obu bohaterek pęcznieje do niewyobrażalnych rozmiarów, tworząc pajęczynę zawiłych emocji. Twórca „Jesiennej sonaty” dowodzi jak świetnym jest obserwatorem ludzkich myśli i pragnień. Stopniowo coraz mocniejszy afektywny wymiar palących nieporozumień i żali z przeszłości odkrywa patologiczną i pełną sprzeczności relację obu bohaterek. Eva (Liv Ullmann) jest skromną kobietą, która osiadła w małej górskiej miejscowości. Prowadzi uporządkowane życie u boku troskliwego męża pastora i opiekuje się sparaliżowaną siostrą. Jej życie rozdarte jest pomiędzy tęsknotą za przedwcześnie zmarłym synkiem, a – jak się w trakcie filmu okazuje – żalem do matki o brak bliskości i konsekwencjami jakie ta pustka spowodowała w jej życiu. Matka Evy – Charlotte (w tej roli wyśmienita Ingrid Bergman) jest jej całkowitym przeciwieństwem. To kobieta sukcesu, uznana pianistka, żyjąca w ciągłych rozjazdach, skoncentrowana wyłącznie na sobie. Po siedmiu latach rozłąki Charlotte odwiedza Evę w jej domu - powracają demony z dzieciństwa, rozdzierające pierś emocje, a na pierwszy plan wysuwa się dysonans między córką a matką. Eva stopniowo uwalnia z siebie żale, przywołując liczne sytuacje z dzieciństwa. Przy każdej następnej rozmowie Bergman odsłania różniące je charaktery, odmienne perspektywy i wartości. Eva okazuje się pełną wątpliwości, kruchą osobą targaną emocjami. Charlotte natomiast, twardo i racjonalnie stąpającą po ziemi kobietą, która niezdolna jest do okazywania uczuć. Obie w sposobie swojego życia i myślenia są ułomne i kalekie. Cały fenomen tego psychologicznego dramatu rodzinnego polega na niezwykle umiejętnym rozłożeniu akcentów, stopniowym budowaniu napięcia. Napisano już wiele o samym Bergmanie. Można się zaczytywać w tekstach, opracowaniach. Nie odkryje przed Wami nic nowego. Jedyne co mogę, to wyrazić swój podziw dla tego filmu i jego twórcy.