niedziela, 11 sierpnia 2013

13 T-Mobile Nowe Horyzonty, Wrocław 2013 [3]

Kolejna już edycja festiwalu filmowego we Wrocławiu obfitowała w świetne tytuły w wielu sekcjach, wśród nich te zaznaczone kolorem zielonym – czyli panoramy. Niewątpliwie chylę czoła przed bardzo osobistym i ciekawym obrazem festiwalowego ulubieńca – Bruno Dumonta. Camille Claudel, 1915 – to pierwszy film, jaki miałem okazję obejrzeć podczas tegorocznej edycji i wbrew zróżnicowanym opiniom krytyków, nie zawiodłem się. Ten statyczny, pozbawiony nachalnej dramaturgii obraz to swoisty pamiętnik ze szpitala psychiatrycznego, którego rytm wyznaczają wspólne posiłki, spacery, zabawa. Juliette Binoche w roli tytułowej postaci, zaprezentowała absolutnie popisową grę swoich możliwości aktorskich. Pomimo, że obserwujemy tylko urywek z życia bohaterki, na twarzy aktorki malują się wcześniejsze przeżycia, a także jej nieuchronny los. Kamera spaceruje po zakamarkach szpitala, jakby wędrowała po emocjach bohaterki- raz jesteśmy w nieznośnej jadalni, gdzie panuje chaos i nie do zniesienia jazgot, by na chwilę odetchnąć w pełnym równowagi ogrodzie, łapiąc na moment oddech, porządek rzeczy. Kamienie, drzewa stają się punktem zaczepienia, ukojeniem dla bohaterki, która krąży po szpitalu jak po labiryncie swojego umysłu. Dumont przyzwyczaił widzów do budowania postaci odmiennych, odstających od „normalności”. I tak, jak w „Poza Szatanem”, „Ludzkości” – znajdujemy się w trudnej, ale fascynującej psychice bohaterów, przyglądamy się ich emocjom wystawionym na próbę, konfrontację z otoczeniem. Rok 1915 dla Camille Claudel był najprawdopodobniej przełomowym czasem, który zapowiadał schyłek jej kariery, jako artystki, niestety także, jako człowieka wolnego. 

Camille Claudel, 1915

Na uwagę zasługuje także bardzo naturalistyczny obraz meksykańskiego reżysera - Sebastiána Hofmanna „Halley”. Tak swoją drogą, dziwie się, że nie trafił do sekcji konkursowej, bo to bardzo nowo- horyzontowe kino. Alberta, poznajemy, jako człowieka bardzo samotnego i smutnego, a jego rozkładające się ciało, dziura w brzuchu, wychodzące z ciała robaki, są jego fatum, z którym żyje na co dzień i właśnie tą egzystencję obserwujemy z perspektywy wygodnego fotela w kinie. Reżyser nie daje nam wytchnienia, odkrywając niemal rytualne - zabiegi pielęgnacyjne, które mając na celu ukrycie przed światem gnijącego ciała bohatera. Bez wątpienia, Hofmann daje nam do zrozumienia, że chodzi tu o kult ciała, zestawia Alberta z kulturystami w siłowni, gdzie zazwyczaj pielęgnuje się mięśnie i z dużym apetytem spogląda się na odbicie w lustrze. W pewnym momencie filmu, to zestawienie wydaje się być wręcz groteskowe, gdyż kulturyści pokazani są w sposób równie obrzydliwy, co rozkładające się ciało. Sine usta Alberta pokazywane są na tle krwisto- czerwionych szminek przypadkowych pasażerek metra. W tym filmie każdy detal został starannie przygotowany, przestrzenie w filmie są sterylne i pozbawione efekciarstwa. Koniec filmu to właściwie pewnego rodzaju ukojenie dla naszego zombie, który nie przystaje do naszego świata. Tego oczywiście nie zdradzam, bo film z pewnością wart jest uwagi.

Halley

Czy sytuacja, w której dochodzi do podmiany niemowląt w szpitalu, potem dylemat rodziny, która musi podjąć trudną decyzję, nie jest czasem już tematem wyczerpanym w serialach, filmach? Okazało się, że jednak nie. Dramat japoński Hirokazu Koreeda - „Jak ojciec i syn”, zupełnie inaczej traktuje ten problem. Owszem, nie ucieka od banału, ale w tym banale zaskakuje, czaruje scenami pełnymi dystansu, humoru i absolutnej naturalności. Coś w tym obrazie wywołało drżenie, a reżyser, pomimo dość traumatycznej historii uniknął bełkotu i naciąganych emocji. Fabuła jest prosta, poznajemy dwie rodziny, które po kliku latach dowiadują się o felernej pomyłce za sprawą pielęgniarki, która postanowiła wyjawić skrywaną tajemnicę, gdyż nękały ją wyrzuty sumienia. Reżyser bardzo wnikliwie obserwuje obie rodziny, w każdej znajduje dużo miłości, nie wartościując jej w żaden sposób. Rzecz jest raczej w sposobie wychowywania dzieci. Zupełnie inne wartości przekazywane są przez matki, a innego rodzaju emocje przez ojców. W szczególności przyglądamy się temu, jakie cechy przekazują ojcowie, i jakie formy przybiera ich miłość do dziecka. W filmie dostajemy bardzo wiele pytań, a odpowiedzi bywają bardzo ciche, przekazywane jak szept za uchem. Pytania dotyczące sposobu wychowania, sprawa więzów krwi stanowią dylemat rodzin, które staną przed najtrudniejszym wyborem w ich życiu.  To bardzo poruszające kino, gdzie postaci od początku są bardzo naturalne, szybko można się z nimi identyfikować, a tym samym boleśnie odczuwać ich problem. Ciekawym zabiegiem reżysera jest ukazanie konfrontacji tych rodzin, ich wspólne wypady, rozmowy, spoglądanie na dzieci. Nie brakuje też elementów komedii, bardzo przyziemnych sytuacji, które mogłyby się wydarzyć w rzeczywistości. Dla mnie ten film był absolutnym zaskoczeniem. Pomimo bardzo oszczędnych środków wyrazu, statycznych niemalże scen, na koniec pozostawia bardzo ciepłe uczucia, budzi nadzieję. Na uwagę zasługuje przede wszystkim umiejętne prowadzenie aktorów, także dzieci. Kino bez kompleksów!

Jak ojciec i syn


Ponadto na szczególną uwagę zasłużyły również takie filmy jak: chilijski "Czas latających ryb" Marcela Saida, "Nie uśmiechaj się" Daniela Patrick'a Carbone, trzecia część trylogi o cnotach austriaka Ulricha Seidla "Raj:Nadzieja" i brutalne maksykańskie kino Amata Escalante w filmie "Heli".


autor tekstu: P.P.Wójcik
13 T-Mobile Nowe Horyzonty, 18-28 lipca 2013 ,Wrocław.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz