Kolejna już edycja festiwalu
filmowego we Wrocławiu obfitowała w świetne tytuły w wielu sekcjach, wśród nich
te zaznaczone kolorem zielonym – czyli panoramy. Niewątpliwie chylę czoła przed
bardzo osobistym i ciekawym obrazem festiwalowego ulubieńca – Bruno Dumonta. Camille Claudel, 1915 – to pierwszy film, jaki miałem okazję
obejrzeć podczas tegorocznej edycji i wbrew zróżnicowanym opiniom krytyków, nie
zawiodłem się. Ten statyczny, pozbawiony nachalnej dramaturgii obraz to swoisty
pamiętnik ze szpitala psychiatrycznego, którego rytm wyznaczają wspólne
posiłki, spacery, zabawa. Juliette Binoche w roli tytułowej postaci,
zaprezentowała absolutnie popisową grę swoich możliwości aktorskich. Pomimo, że
obserwujemy tylko urywek z życia bohaterki, na twarzy aktorki malują się
wcześniejsze przeżycia, a także jej nieuchronny los. Kamera spaceruje po
zakamarkach szpitala, jakby wędrowała po emocjach bohaterki- raz jesteśmy w
nieznośnej jadalni, gdzie panuje chaos i nie do zniesienia jazgot, by na chwilę
odetchnąć w pełnym równowagi ogrodzie, łapiąc na moment oddech, porządek
rzeczy. Kamienie, drzewa stają się punktem zaczepienia, ukojeniem dla
bohaterki, która krąży po szpitalu jak po labiryncie swojego umysłu. Dumont
przyzwyczaił widzów do budowania postaci odmiennych, odstających od
„normalności”. I tak, jak w „Poza Szatanem”, „Ludzkości” – znajdujemy się w
trudnej, ale fascynującej psychice bohaterów, przyglądamy się ich emocjom
wystawionym na próbę, konfrontację z otoczeniem. Rok 1915 dla Camille Claudel
był najprawdopodobniej przełomowym czasem, który zapowiadał schyłek jej
kariery, jako artystki, niestety także, jako człowieka wolnego.
Camille Claudel, 1915
Na uwagę zasługuje także bardzo
naturalistyczny obraz meksykańskiego reżysera - Sebastiána Hofmanna „Halley”.
Tak swoją drogą, dziwie się, że nie trafił do sekcji konkursowej, bo to bardzo
nowo- horyzontowe kino. Alberta, poznajemy, jako człowieka bardzo samotnego i smutnego,
a jego rozkładające się ciało, dziura w brzuchu, wychodzące z ciała robaki, są
jego fatum, z którym żyje na co dzień i właśnie tą egzystencję obserwujemy z
perspektywy wygodnego fotela w kinie. Reżyser nie daje nam wytchnienia,
odkrywając niemal rytualne - zabiegi pielęgnacyjne, które mając na celu ukrycie
przed światem gnijącego ciała bohatera. Bez wątpienia, Hofmann daje nam do
zrozumienia, że chodzi tu o kult ciała, zestawia Alberta z kulturystami w
siłowni, gdzie zazwyczaj pielęgnuje się mięśnie i z dużym apetytem spogląda się
na odbicie w lustrze. W pewnym momencie filmu, to zestawienie wydaje się być
wręcz groteskowe, gdyż kulturyści pokazani są w sposób równie obrzydliwy, co
rozkładające się ciało. Sine usta Alberta pokazywane są na tle krwisto-
czerwionych szminek przypadkowych pasażerek metra. W tym filmie każdy detal
został starannie przygotowany, przestrzenie w filmie są sterylne i pozbawione
efekciarstwa. Koniec filmu to właściwie pewnego rodzaju ukojenie dla naszego zombie, który nie przystaje do naszego
świata. Tego oczywiście nie zdradzam, bo film z pewnością wart jest uwagi.
Halley
Czy sytuacja, w której dochodzi
do podmiany niemowląt w szpitalu, potem dylemat rodziny, która musi podjąć
trudną decyzję, nie jest czasem już tematem wyczerpanym w serialach, filmach? Okazało
się, że jednak nie. Dramat japoński Hirokazu
Koreeda - „Jak ojciec i syn”, zupełnie inaczej traktuje ten problem.
Owszem, nie ucieka od banału, ale w tym banale zaskakuje, czaruje scenami
pełnymi dystansu, humoru i absolutnej naturalności. Coś w tym obrazie wywołało drżenie, a reżyser, pomimo dość
traumatycznej historii uniknął bełkotu i naciąganych emocji. Fabuła jest
prosta, poznajemy dwie rodziny, które po kliku latach dowiadują się o felernej
pomyłce za sprawą pielęgniarki, która postanowiła wyjawić skrywaną tajemnicę,
gdyż nękały ją wyrzuty sumienia. Reżyser bardzo wnikliwie obserwuje obie
rodziny, w każdej znajduje dużo miłości, nie wartościując jej w żaden sposób.
Rzecz jest raczej w sposobie wychowywania dzieci. Zupełnie inne wartości
przekazywane są przez matki, a innego rodzaju emocje przez ojców. W
szczególności przyglądamy się temu, jakie cechy przekazują ojcowie, i jakie
formy przybiera ich miłość do dziecka. W filmie dostajemy bardzo wiele pytań, a
odpowiedzi bywają bardzo ciche, przekazywane jak szept za uchem. Pytania
dotyczące sposobu wychowania, sprawa więzów krwi stanowią dylemat rodzin, które
staną przed najtrudniejszym wyborem w ich życiu. To bardzo poruszające kino, gdzie postaci od
początku są bardzo naturalne, szybko można się z nimi identyfikować, a tym
samym boleśnie odczuwać ich problem. Ciekawym zabiegiem reżysera jest ukazanie
konfrontacji tych rodzin, ich wspólne wypady, rozmowy, spoglądanie na dzieci.
Nie brakuje też elementów komedii, bardzo przyziemnych sytuacji, które mogłyby
się wydarzyć w rzeczywistości. Dla mnie ten film był absolutnym zaskoczeniem.
Pomimo bardzo oszczędnych środków wyrazu, statycznych niemalże scen, na koniec
pozostawia bardzo ciepłe uczucia, budzi nadzieję. Na uwagę zasługuje przede
wszystkim umiejętne prowadzenie aktorów, także dzieci. Kino bez kompleksów!
Jak ojciec i syn
Ponadto na szczególną uwagę zasłużyły również takie filmy jak: chilijski "Czas latających ryb" Marcela Saida, "Nie uśmiechaj się" Daniela Patrick'a Carbone, trzecia część trylogi o cnotach austriaka Ulricha Seidla "Raj:Nadzieja" i brutalne maksykańskie kino Amata Escalante w filmie "Heli".
autor tekstu: P.P.Wójcik
13 T-Mobile Nowe Horyzonty, 18-28 lipca 2013 ,Wrocław.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz