Po seansie najnowszego filmu
Pedro Almodovara wyszedłem nieco rozczarowany i ogłupiały. Nie taki był chyba
zamysł twórcy filmów „Wszystko o mojej matce” czy „Kobiety na skraju załamania
nerwowego”, które łączyły w sobie dobrą zabawę i przyciągające niczym magnez
melodramatyczne historie. Almodovar uczynił ze swojego nazwiska niepowtarzalną markę,
rozpoznawaną na całym świecie i trafił swoimi filmami w gusta zarówno
wytrawnych kinomanów, jak i przeciętnego odbiorcy. Jego dynamiczny,
kontrowersyjny
i buntowniczy styl z czasem, stopniowo stawał się bardziej dojrzalszy, ale z ciekawością przyglądaliśmy się tym transformacją. Tym razem jest zupełnie inaczej. Bo oto dawny mistrz sytuacji i wyjątkowego poczucia humoru, który do tej pory posiadał umiejętność budowania ciekawych postaci i niezwykły dla siebie dar komentowania rzeczywistości, tym razem poczęstował nas niezbyt wyszukaną groteską w przestworzach. Ogromny potencjał na zabawną historię nie został należycie wykorzystany. Płaskie (niemalże komiksowe) postacie obdarzone krańcowymi i przejaskrawionymi cechami osobowości przypominają bohaterów z niejednej niskobudżetowej amerykańskiej parodii. I niby przyjemnie się ogląda, czasami człowiek się z czegoś zaśmieje, ale dowcip już nie ten – wyblakł i zmizerniał (nawet tekst z Królową spalony), pikanteria (wcześniej rozbuchana i rozgrzana do granic możliwości) tym razem co najwyżej powielona i bezpieczna. Nie jest to najgorszy film Almodovara, ale wielkim powrotem tego nazwać nie można.
i buntowniczy styl z czasem, stopniowo stawał się bardziej dojrzalszy, ale z ciekawością przyglądaliśmy się tym transformacją. Tym razem jest zupełnie inaczej. Bo oto dawny mistrz sytuacji i wyjątkowego poczucia humoru, który do tej pory posiadał umiejętność budowania ciekawych postaci i niezwykły dla siebie dar komentowania rzeczywistości, tym razem poczęstował nas niezbyt wyszukaną groteską w przestworzach. Ogromny potencjał na zabawną historię nie został należycie wykorzystany. Płaskie (niemalże komiksowe) postacie obdarzone krańcowymi i przejaskrawionymi cechami osobowości przypominają bohaterów z niejednej niskobudżetowej amerykańskiej parodii. I niby przyjemnie się ogląda, czasami człowiek się z czegoś zaśmieje, ale dowcip już nie ten – wyblakł i zmizerniał (nawet tekst z Królową spalony), pikanteria (wcześniej rozbuchana i rozgrzana do granic możliwości) tym razem co najwyżej powielona i bezpieczna. Nie jest to najgorszy film Almodovara, ale wielkim powrotem tego nazwać nie można.
"Przelotni kochankowie" Reż. Pedro Almodovar, Hiszpania 2013.
autor: Mariusz T.
autor: Mariusz T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz